sobota, 31 października 2009

Nie pamiętam, jak nazywał się film, na którym ostatni się wzruszyłem, ale pamiętam, że po tym, jak się wzruszyłem, napisałem do kogoś esemesa, ale nie pamiętam, do kogo. Dzisiaj sobota, więc trzeba było zrobić coś krejzi (a że nie znam takiej jednej dziewczyny, to wojter nie jest mi wstanie powiedzieć, co to znaczy krejzi). Także oglądnąłem zacny film - w którym nie było ani krwi, ani przekleństw, ani Megan Fox, jak chciałem - na którym się wzruszyłem, a wzruszyłem się nie pamiętam ostatnio kiedy.

Och, dzisiaj widziałem panią Porębną. Idę sobie, wracam od Wojtera na piechotę, Powstańców, patrzę do baru z pizzerkami, a tam nasza szanowna chemiczka je pizzerkę, do tego w taki sposób, że ser jej zwisa z buzi. Więc szybko odwróciłem głowę w drugą stronę i pognałem przed siebie.

O matko! Już nie mogę się doczekać, aż się przejadę samochodem Jasia! Jeśli jest taki, jaki w opowiadaniach Maćka. A! Do tego te mroczne płomienie na karoserii!

poniedziałek, 26 października 2009

Och, podchodzę do tego postu raz trzeci. Zamiast uczyć się fizyki, której i tak nie umiem, a przecież miałem być fizycznym lwem, bo w gimnazjum byłem fizycznym lwiątkiem, choć bez żadnych sukcesów, no ale trzecie miejsce w szkole o czymś świadczy!

Pewien filmik zainspirował mnie do zrobienia czegoś dość wymagającego, jak dla mnie, i choć nie jest to sformatowanie komputera, to mam lekkie, niespotykane uczucie, że pewna część mojego wirtualnego "ja" właśnie gdzieś uciekła. No cóż, tak będzie lepiej.

Nic tak dobrze nie nastraja jak własna piosenka, która z nudnej i monotonnej, poprzez małe zabiegi, zmienia się coś w rodzaju małej, emocjonalnej bomby, eksplodującej i zmuszającej do okazywanie nieposkromionych uczuć. Oraz równie dobrze nastraja Jakub grający jedną ręką 'e', oraz Miłeczek, który tupie nóżką, a od tyłu wygląda to jak coś w rodzaju kaczego chodu.

A za to dzisiejszy dzień jest swoistą równowagą do szalonego i jakże zakręconego weekendu. Oczywiście - wstałem z rana pograć na klarnecie z panem Bulińskim, później jednak szybko skierowałem się do domu, a tam, nie ściągając nawet ciuchów, runąłem do łóżka. Ku mojemu niezadowoleniu wstałem gdzieś w okolicach czternastej, a może trzynastej. Następnym ważnym punktem było pójście znów na rondo o 16, co również zrobiłem. Byłem za wcześnie, co skutkowało spędzeniem piętnastu minut na lekcji innej uczennicy, która to jest znaną personą w kręgach gimnazjum dwadzieścia trzy. Po jej graniu zostałem sam w sali, co oczywiście spożytkowałem na granie na pianinie. Niestety, zostałem przyłapany przez kolejną uczennicę i, żeby zakryć moje zażenowanie, szybko wróciłem na miejsce, udając, że szukam czegoś w kieszeni kurtki. Podczas rozkładania instrumentu panowała cisza, która unosiła się aż do przybycia pana Janusza z nutami. I choć owa cisza była niezmiernie niezręczna, to ja, chyba pierwszy raz w życiu, cieszyłem się nią. Pławiłem się w niej. Piłem ją jak małe dziecko, które pierwszy raz zaznaję smaku matczynego mleka, ssie je, łapczywie trzymając pierś rodzicielki, niepozwalający, by ktokolwiek zabrał mu źródło jego oralnej błogości.

niedziela, 18 października 2009

O matko! Doczekałem się jednego obserwującego, to takie budujące, gdy się otrzymuję pochwały. Dlatego chciałbym serdecznie pozdrowić Grzesia, który mnie obserwuje, Anię, która teraz pewnie jest w Tęczynie, Gosię, może moich braci i koleżankę Dżusi, co nie pamiętam, jak się nazywa. Dziękuję za wszystko!

O jejku, ludzie ciągle mnie zaskakują. Mógłbym tak siedzieć, a ludzie i tak by mnie zaskakiwali. Jednocześnie jest to sprzeczne z moją pogardą dla człowieka, jako jednostki strasznie przewidywalnej (użyłem tak trudnych słów nie dlatego, że chcę się pochwalić ich znajomością, pewnie i tak źle użyłem tego zwrotu, ale po to, by uniknąć powtórzenia). I żyję w takim dysonansie. Raz zachwycam się, a raz stwierdzam, że my wszyscy jesteśmy żałośni. O, to na przykład jest żałosne.

O. Na przykład nie lubię, choć mam teraz niesłychaną wewnętrzną ochotę, gdy ktoś piszę "nie ma to jak(...)". No i co z tego, że nie ma to jak. Nie ma to jak wyczieczka. Nie ma to jak sikanie. Nie ma to jak oglądanie horrorów w domu pełnym rodziców. Nie ma to jak bieganie po śniegu w śpiworze i z poduszką w ręku. Straszne.

O matko, straszni są też polscy hip-hopowcy większości. Seniu, nawet nie wiem, kto to taki. Jakiś undergroundowy wrocławski raper (tak, teraz już wiem, kto to taki) - znaczy - sam tak o sobie pisze. No i oczywiście. Włączam jakąś jego piosenkę, cierpki bit i śpiewanie o szarości tego świata. To przygnębiające! Kto chce słuchać smutnych piosenek o tym, jak to tu jest źle, jak to tu jest szaro, jak bardzo fajnie by było tam gdzieś indziej.

A na koniec, wstyd się przyznać, ale już miałem w łapkach płytę najnowszą Happysadu (o matko, tak mi się przypomniało, jak napisałem "płytę najnowszą Happysadu", że strasznie mnie denerwuje zmienianie szyku, co jest dość częste. Na przykład na Joemonsterze. Rozumiem, przez pewien czas było fajne i dość specyficzne, ale teraz nie.). Trzy piosenki mi się podobają, choć "W piwnicy u dziadka" zupełnie inne niż w Studio, zobaczymy, jak zagrają w WFFie. Poszalejemy z Michałkiem, nie ma co.

wtorek, 13 października 2009

To był naprawdę dziwny dzień. Jeden z najdziwniejszych dni w moim całym, calutkim życiu. Poczynając od tego, że ubrałem krótkie spodenki do szkoły i bluzę tylko, przez to, że moja karta od telefonu, którą uznałem za zaginioną dwa dni temu, znalazła się w BUCIE Jasia. Rozumiecie? W bucie? Ja naprawdę nie wiem, jakim cudem to tam się znalazło. A skończywszy na rozerwanym bilecie przez Błażeja, krótką wycieczką 4 zakończoną tuż przed pierwszym przystankiem na linii. Musiałem ruszyć swoją dupcię z ciepłego, przytulnego tramwaju, musiałem wstać z krzesła, musiałem wyjść, a akurat usiadłem tak dobrze, że słyszałem dość fascynującą rozmowę studentów. Jeden opowiadał, że widział plakat akcji "Geje, lesbijki i przyjaciele" - czyli parady równości. Drugi na to pytał, co by dostał, gdyby obrzucił ich jajami. Później kolejny wygłosił tyradę na temat homoseksualistów i jego stosunku do nich. Na to drugi odparł, czy ten Kolejny ma takie same zdanie o "czarnuchach". Na to Kolejny odparł, że nie, bo gejostwo to choroba i powinni na tę paradę zrzucić bombę. Na to Trzeci odparł, że nie, bo - przytomnie przypomniał - będą tam lesbijki, a on do lesbijek nic nie ma, a nawet stwierdził, że chętnie by przyszedł na nie popatrzeć. Także gdyby nie awaria trakcji, moja podróż odbywałaby się w pięknej, męskiej atmosferze niczym nie ograniczonej. Jednakże miało być coraz gorzej. Po pierwsze do przystanku było jakieś 7 minut na piechotę, a po drugie - tuż przed dojściem do przystanku uciekło mi 145, tak więc musiałem czekać kolejne 15 minut na mrozie.

Dzisiaj działy się naprawdę dziwne rzeczy, ale nie mam zamiaru opisywać tu a gdzie indziej, a tego ty, drogi czytelniku, na pewno nie przeczytasz.

niedziela, 11 października 2009

Serdecznie witam wszystkich. Na początku mojego przemówienia chciałbym serdecznie pozdrowić wszystkich czytelników i fanów mojego bloga. A w szczególności Anii i Grzesia, o których wiem, że czytają i nawet im się podoba. To miłe.

Ciekawe jest to, że nie tylko obrazy przywołują wspomnienia. Na przykład w tej chwili słucham Nujabes, co jednoznacznie kojarzy mi się z pewnym zimowym okresem, w którym to, gdzieś w okolicach 19, wracałem do domu. O mateczko, widzę to jak dziś. Mam nawet te same spodnie. Miałem wtedy te okropne zimowe buty i było już całkiem ciemno, więc każda podróż owocowała w wiele wrażeń i zmian trasy. Gdybym puścił Alestorm albo Death Magnetic Metalliki to przywołałoby ten sam okres. Ale na przykład Pearl Jam wiążę się z okresem trochę wcześniejszy, okolice czerwca, a szczególnie Why Go czy Porch. Chatmonchy to wyjazd do Stegny, a Rolling Stary Yui to boskie (z tego punktu widzenia) młodzieńcze lata (dokładnie jesień albo wczesna wiosna - jednoznacznie przypomina mi się dzień, w którym jechałem do szkoły 14 lub 20, szedłem Gajowicką do szkoły, padał deszcz, a ja miałem mokrą głowę) cudownego oglądania japońskich animacji od powrotu do domu aż do pójścia spać. Z tym okresem również wiążę się mydło - raczej jego zapach - w płynie koloru niebieskiego, a dokładnie z oglądaniem One Piece. Za to mydło z balsamem już zawsze będzie mi się kojarzyć poparzoną ręką przez odrdzewiacz i pracą nad perkusją.

Dziwne jest to, że danych rzeczy, które powodują wspominanie, trzymają się określone, krótkie obrazy.

sobota, 10 października 2009

Uwielbiam jeździć autobusem. To naprawdę przeżycie dla mnie bardzo ekscytujące, choć czasem jest to sprawa dość niebezpieczna. No ale, wczoraj jechałem sobie autobusem sto czterdzieści pięć, wracając z Biskupina - swoją drogą, biegnąć na ten autobus, źle stanąłem na nodze, ta zaczęła mnie boleć i myślałem, że za żadne Chiny Ludowe nie dobiegnę do owego środka lokomocji - gdzieś o godzinie dziewiętnastej. Wracałbym pewnie o wiele później, gdyby nie to, że trzy godziny wcześniej stwierdziłem - spojrzawszy wcześniej przez balkon - że jest całkiem ciepło i ku swojej uciesze i protestom mamy ubrałem krótkie spodenki i koszulę, która później okazała się koszulą z ohydną plamą - dzięki Bogu - miej-więcej w miejscu, które zazwyczaj jest zakrywane przez rękaw.

Na szczęście dobiegłem i z wielką radością stwierdziłem, że w owym autobusie jest zaskakująco ciepło. Także usadziłem się wygodnie koło okna i z uciechą patrzyłem na przemijające obrazy. Jednakże krótko trwał ten mój cudowny stan, bo miejsce obok mnie zajęła młoda dziewczyna, pani jak dla mnie - no bo starsza ode mnie - która cały czas rozmawiała z kolegą ze studiów.

Gadka im się kleiła - ku mojej uciesze, bo zauważyłem, iż posiadam dziwny rodzaj empatii, która zmusza mnie, by było mi szkoda ludzi, którym rozmowa się nie klei. Uwielbiam słuchać takich rozmów. W ogóle uwielbiam słuchać. Bardziej niż mówić. Ogólnie rzecz biorąc nie lubię mówić. Chyba że jest taka potrzeba albo samo mówienie sprawia mi przyjemność.

Rozmawiali o różnych rzeczach. O programie komputerowym, który owa dziewczyna musiała napisać, ale jej coś nie wyszło. Albo o tym, że chłopak musi do niej wpaść. Jestem na sto procent pewien, że za jakiś czas ci ludzie będą parą. On chciał jej zaimponować i zarzucił ciekawostką na temat tego, że dwie proste równoległe przecinają się. Ona jednak nie zareagowała żywo na tę ciekawostkę. Są dwie możliwości jej postawy:
1) Wie, że są inne geometrię niż euklidesowa;
2) Pomyliła równoległość z prostopadłością.

Rozmowa się toczyła z różnym natężeniem, ale najbardziej zapadła mi w pamięć historia pewniej imprezy studenckiej, która odbywała się w akademiku chłopaka. Otóż. Każdy z uczestników miał dobrać się pary, ale był jeden problem - na trzydziestu chłopaków przypadały trzy dziewczyny, które i tak bawiły się w swoim towarzystwie. Skutkiem tego, jak to określił, była impreza gejowska. Opowieść nad zwyczaj zabawna. Przydałby się tu śmiech Wojtera.

wtorek, 6 października 2009

Ostatnio przebywając w szkole muzycznej wręcz z nostalgią wspominam czasy, gdy to bałem się kształcenia u Flis czy nadchodzących egzaminów. Cóż, był to okres, gdy bałem się prawie wszystkiego na świecie. Ale chyba najbardziej obawiałem się wizyt w owej szkole muzycznej. No a teraz, jakieś 4 lata później, patrzę sobie na to wszystko z dystansu, śmieję się, widząc te wszystkie niespełnione matki, które marzą o tym, by ich dziecko było kimś, by ich dziecko spełniło ich wszystkie niespełnione marzenia. Patrzę na tych wszystkich "zwariowanych artystów" w wieku dziesięciu lat, którzy są już na tyle zepsuci, żeby zakładać maski "o, ja jestem pan artysta, więc muszę udawać nieroztargnionego", patrzę na ceny w bufecie i śmieję się, bo są makabrycznie drogie. Wychodzę z budynku i widzę dzieci, które czekają na rodziców przyjeżdżających samochodem i z roztkliwieniem (?) wspominam długie minuty wyczekiwania na nadjeżdżającego tatę, spędzone na zimnym, jesiennym powietrzu. Wracam pamięcią do wtorkowych przerw między kształceniem a rytmiką, które spędzałem grając w chowanego, ucząc się odwzorowywać wartości rytmiczne gestami czy jedząc drze z Filipem Sienkiewiczem i chłopakiem, który notorycznie na kształceniu wpierniczał gumkę do mazania, śmiejąc się przy tym. O matko, te wszystkie interwały, gamy, których nigdy nie umiałem opanować, a do tego nie mogłem ich ćwiczyć, bo, oczywiście nikt tego nie brał pod uwagę, nie miałem w domu pianina, tylko klarnet. Jak miałem śpiewać i grać jednocześnie?

piątek, 2 października 2009

Mam dwa proste marzenia.

1) Żeby była wiosna we wszystkich tego słowa znaczeniach, żeby do wrocławia na tę wiosnę przyjechał Koniec Świata (to był już maj, ale było zimno jak w wiosnę).

2) Żeby była saleczka, nowy werbelek za jedyne 250 złotych plus przesyłka (14x4"), żeby były nastrojone bębniaszki (kocioł pół tonu wyżej niż stopa <3), no i tyle.

O mateczko, jakie proste marzenia. W ogóle wszyscy piszą "o mateczko, od piątku do piątku żyję, o mateczko, tylko weekend". A ja se żyje od wtorku godziny 15 (może nawet 14, bo u szanownej pani Burligi lekcje geografi to raczej coś w rodzaju leżenia na ławce), do niedzieli wieczorkiem.