środa, 16 grudnia 2009

Och, dzisiejszy dzień zacząłem w sposób trudny, bo począwszy od godziny 6, aż do godziny 8 byłem budzony przez moją mamę. Na co mówiłem, że pośpię tylko jeszcze chwilkę i tak aż do godziny dziewiątej. Później wstałem, zjadłem śniadanie, umyłem się i pognałem do szkoły. Pierwszą lekcję przemilczę. A więc po tym był rosyjski, na którym był alfabet, później matematyka, którą pewnie też powinienem przemilczeć, ale muszę przyznać, że było naprawdę śmiesznie. Nie wiem czemu moje porażki życiowo-naukowe wprawiają mnie w dobry nastrój. A następnie była godzina wychowawcza. Pożyczyłem sobie słuchawki i było ok. (co prawda nie zrozumiałem pięćdziesięciu procent treści z książki Hawkinga). A już po chwili, pod kościołem na ulicy Kruczej, czekał mój dobry przyjaciel, Marcin Wojtera. Razem z nim i jeszcze jednym, moim dobrym przyjacielem, przyjacielem ze szkolnej ławy, Michałem Pałganem, pomaszerowaliśmy w stronę lokalu z dość drogimi pierogami. Tam Marcin Wojtera był zmieszany tym, iż ludzie w owym lokalu mogą usłyszeć rozmowy na temat pedofilów i pewnych wyczynów Michała Pałgana, także po posiłku oddaliliśmy się w stronę zajezdni, idąc okrężną drogą, to jest obok gimnazjum dwadzieścia trzy. Na ulicy Racławickiej spotkaliśmy pewnego ucznia wspomnianej już szkoły, Tomasza Skalskiego, który na nasz widok niezmiernie się ucieszył (szedł z niewiastą, warto wspomnieć), ale niestety na moje pozdrowienie (dość głośne, warto dodać) nie odpowiedział. Na pętli spotkaliśmy Piotra Jakubczyka, z którym staraliśmy ustalić, kto jest największym pantoflarzem. Tak czy siak, nie powiem, kto nim został. Później wracałem sobie tramwajem, już z biletem, co by nie mieć nieprzyjemności, jak wczoraj. Obok mnie gadały rozgadane japonko-koreanki, które, muszę przyznać, mają śmieszny akcent w języku angielskim. I chyba największym osiągnięciem tego dnia było odkrycie nowego smaku gum, o których powiedzieć, że od teraz są moim smakiem, moim i tylko moim. To miłe, bo inne smaki bardzo mi się już przejadły.

I już niedługo sobota, która jest TYM dniem. A później poniedziałek i wtorek, które są ok.

niedziela, 6 grudnia 2009

O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć. Jak wszystkim wiadomo - jestem tego najlepszym przykładem, zamkniętą księgą, skrzynią bez dna, pustym abażurem, słownie - abrazją tajemnic.

Jadąc do Szymona zapisałem sobie pewnie uwagi na temat polskiego społeczeństwa, co by później, pisząc ten wyczekiwany wywód, mieć prostsze zdanie. Jednakże - nie wiem, gdzie zapodziała się owa kartka, na której, oprócz niesamowicie zaskakujących wniosków dotyczących Kraju nad Wisłą, mieściła się treść kartkówki z przedmiotu szkolnego chemia, jaka była dla mnie wielką niespodzianką, gdyż ocena zgoła mnie zaskoczyła. Tak czy siak - do wniosków powrócę, gdyż z mętnych wspomnień tamtego jesiennego dnia zachowałem strzępy obrazów i zapachów.

Kuba zaraz się oburzy, ale - zrobiłem sobie małą przerwę i poszedłem do toalety, aby wypróżnić jelita, coby było miejsce dla innych artykułów spożywczych. Jeśli was to interesuje, to była to drugi stolec w dniu dzisiejszym. Mniej zwarty niż poprzedni i muszę przyznać, że o wiele bardziej emanował nieprzyjemnym zapachem. Podejrzewam, że spowodowane to było dostarczeniem coca coli do mojego organizmu doustnie. Gdy wychodziłem, z głośników dobywał się głos pani Kasi z zespołu o nazwie "cośtamcośtamUHT%", która ta owa pani Kasia miała dość specyficzny ruch sceniczny. Tak czy siak - gdy wróciłem, leciała piosenka "Nie ma nieba", a teraz "Pętla".
Kiedyś zapytałem mojego dobrego przyjaciela, Marcina Wojtera, czy słuchanie Happysadu to obciach, bo z takimi właśnie wnioskami spotkałem, spotykam, się bardzo często. Mój wierny druh pocieszył mnie.

W piątek wydarzyło się coś bardzo śmiesznego. Mieliśmy na wuefie za zadanie ćwiczyć na siłowni szkolnej, co po krótkim czasie przerodziło się w zwykłą dyskusje na tematy luźno związane z egzystencją człowieka. Tak czy siak - w oko rzucił mi się mój jeden szkolny kolega, imieniem Dawid, który znany to jest ze swojej sprawności fizycznej, idealnych wręcz proporcji czy ciała greckich atletów. Dawid nie zajmował się pseudointelektualną gadaniną, lecz całą swą uwagę kierował na rozwój mięśni klatki piersiowej. Popatrując z ukosa jego wyczyny, doszedłem do wniosku, iż trzeba również zająć się swoim torsem, który, mówiąc szczerze, nie jest reprezentacyjny. Tak więc - poprosiłem kolegę Szymona, by podał mi dwa ciężarki, po sześćdziesiąt newtonów ciężar każdy. W połowie serii uderzyłem się hantlem w palec trzymający drugi hantel. Na początku wydawało mi się, że nic takie się nie stało. Dopiero po minach i dość wulgarnych słowach moich kolegów stwierdziłem, że coś jest nie tak. Zdziwił mnie niebywale widok krwi na moim palcu. Później trafiłem do pokoju wuefistów, później do pielęgniarki, która namawiała mnie na morfologię krwi, bo na jej oko byłem strasznie blady. Dostałem kubek wody i wróciłem w dobrym humorze na wuef.

To już ostatni akapit.
Wracając do nieszczęsnej kartki z przemyśleniami - a może raczej do samych wniosków. Niezwykle ubawiła mnie podróż do Siedlca. Na początku poszedłem do kasy, ale tam pani kasjerka nie umiała mi sprzedać biletu i powiedziała, że w pociągu też sprzedają. A że było już na styk, to ruszyłem szybkim krokiem na peron piąty. Tam - zobaczywszy stojący pociąg na peronie - puściłem się biegiem. Szkoda, że nie miałem mp3, w którym leciałoby "Irs" Goo Goo Dolls albo inny miękły kawałek (Nie jechałem do żadnej dziewczyny, ale i tak klimat odjeżdżającego pociągu był, może to z takiej racji, iż była to sobota godzina 9 rano, a może dlatego bo następny transport miał przyjechać o 12). Wycieczka, mówiąc kolokwialnie, zleciała mi na przysłuchiwaniu się rozmową pewnej rodziny. Jak się dowiedziałem - pani mama jest motorniczym, pan tato jest kierowcą autobusu, jego kolega również jeździ autobusem, jedno z dzieci uczy się angielskiego i śpiewało:
Are you sleeping,
Are you sleeping?
Brother John,
Brother John?

drugie dziecko nazywało się Daniel i pierwsze dziecko ciągle mówiło do niego: "Daniel, wstawaj, to nie noc". I tak przez całą drogę. Uwielbiam słuchać rozmów innych, wiem, że to niemiłe, ale nie mogę się opanować. Na przykład we wtorek dziewczyna i chłopak rozmawiali o serialu Zagubieni. Autobus szynowy miał obleśne siedzenia i choć Szymon stwierdził później, że tylko pedały zwracają na to uwagę, ja zwróciłem. No bo - nie mogli zrobić czerwonych, takich jak w czeskich tramwajach? Tylko akurat zielone o kolorze rzadkiego stolca. Śmieszne również było to, że na dwóch przejazdach ów pojazd musiał się zatrzymywać, wysiadał z niego konduktor, szedł na ulicę, zatrzymywał ruch, pociąg przejeżdżał, konduktor wsiadał i podróż trwała nadal.

Miał być ostatni akapit, ale muszę jakość związać ten chaotyczny worek słów.
Ale nie wiem, co napisać, więc polecę wam tylko jedeną piosenkę, która jest oczywiście piękna:
Symphony of Science - 'We Are All Connected