niedziela, 20 września 2009

Zauważyłem w sobie dziwną dość tendencję do lubowania się w oglądaniu tego, jak ludzie się dobrze bawią, nie uczestnicząc bezpośrednio w zabawie. Do tego patrzenie wymusza jakieś rozmyślania, a że, z radością to stwierdzam, głowę mam pustą już, to takie właśnie rozmyślania prowadzą do jakichkolwiek sensownych wniosków.

Dlatego też piszę, że jeśli chcesz tracić kontrolę nad swym zachowaniem, to lepiej trać tę kontrolę zgodnie z własną wolą, niech to będzie przemyślana decyzja, będąca niekiedy wynikiem długich i męczących rozmyślań.

Przypomina mi się piękny okres i piękny koncert, najlepszy, na jakim byłem. Oczywiście był to Koniec Świata, darmowy koncert, warto dodać, a więc można było spodziewać się różnorodnej mieszanki publiczności. Ale, już abstrahując od tego, że moi ulubieńcy zagrali niesamowicie, pamiętam, że obok mnie, czyli dość blisko sceny, ale nie w pogo, stał dość kujonkowaty chłopak. A może już mężczyzna. Stał jest dobrym określeniem, bo właśnie stał. Ale, ku mojej uciesze, ów człowiek po pewnym czasie i po pewnej ilości piwa zaczął coraz bardziej ruchliwie przestępować z nogi na nogę, aż w końcu jego ruchy zaczęły przypominać coś w rodzaju tańca bądź podskakiwania. I tak ów kujonkowy ekonomista zaczął dobrze bawić, szkoda, że było to w okolicach ostatniej piosenki. Och, tamten koncert obfitował w radosne i śmieszne chwile. Pana, który pokazywał fakersy albo Miłka, który po "Granacie" krzyczał "Granat! Granat!", albo nawet to, że tylko ja tak bardzo cieszyłem się na "Symfonie". No cóż, kto by wiedział, że ludzie nie tak bardzo przepadają za "Symfonią". Ja uważam ją za jedną z najlepszych. Dlatego tak się ciszyłem.

Od zawsze uważałem, że kontrola biletów jest przeżyciem bardzo ciekawym. Może dlatego, że do tej pory kontrolowano mnie dwa razy. Raz, gdy nie miałem biletu, miałem z sześć lat i jechałem z tatą na grunwald. Drugi w te wakacje - oczywiście miałem bilet, nawet kartę. A tak, choć do szkoły, przez 3 lata, jeździłem tramwajem, nigdy nie spotkałem kontrolera. Ale dziś, wracając o godzinie 00:39, byłem świadkiem kontroli. Rzecz niesłychana.

Dziś nie będzie egzaltacji muzyką, no, może napiszę tylko, że Twist and Shout Beatlesów najbardziej zapadła mi w głowę. Dzisiaj. Bo przecież Beatlesi to moja młodość, czasy, gdy przez 15 dni wyjazdu z rodzicami siedziałem 80% dnia w pokoju wielkości trzy metry na trzy metry, słuchając własnie Beatlesów, grając w Age of Empires lub Fifę, rozwiązując masę Sudoku i Krzyżówek, pijąc prawdziwe litry koli i, oczywiście, co jakiś czas wysłuchując "Julek, czemu się nie pokazujesz?". Och, słodkie i naiwne czasy wakacji spędzonych z Piotrkiem - siedząc na ławce, pijąc lifta na Męcińskiego i czytając żarty z kartki - czasy moich niebieskich, pierwszych trampek, czy czasy jeżdżenia na rowery. Choć nie mówię, że teraz jest źle.

Jest inaczej, ale jak to już mówiłem mojemu dobremu przyjacielowi, Marcinowi Wojtera, wierzę w twierdzenie, że człowiek zawsze tęskni do czasów, które minęły, jednocześnie z niecierpliwością oczekując na czasy, które mają przyjść, całkowicie zapominając o teraźniejszości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz