niedziela, 14 marca 2010

Podsumowując ten weekend można otrzymać wykres sinusoidy, zaczynając od zwyżkowania w czwartek, poprzez piątek, jakże obfitą i męczącą sobotę aż po niedziele, którą jest zresztą zapowiedzią całego następnego tygodnia - czyli leżenia w łóżku i słuchaniu muzyki.

Co do soboty to, mimo bolącego gardła, pojechałem z Miłkiem na frika, akurat zdążyliśmy na Łąki można stwierdzi, że było naprawdę atrakcyjnie. Nie był to jakiś super koncert, tak jak ten z 14 maja ubiegłego roku <3, ale naprawdę dobrze się wybawiłem, choć na humpie opadłem z sił i połowę koncertu spędziłem z dala od spoconych facetów w bluzach. Spoceni faceci w bluzach są dość nieprzyjemni, ale są prawdziwą katastrofą, gdy stoją stosunkowo blisko sceny, nie w smak im hulanki, a za każdym razem, gdy przypadkiem zdarzy się tak, że ktoś ich popchnie, wyrażają swoją złość w dość niecywilizowany sposób. A do tego zazwyczaj nie śmierdzą już potem, ale rzygami.

Koncert nie był końcem atrakcji, w trzech udaliśmy się spoceni i zmęczeni w stronę mojego domu, wszyscy chcieliśmy spać, ale suma summarum zasnęliśmy w okolicach piątej rano.

A tu macie moja zupę ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz