niedziela, 15 listopada 2009

Jako że dzięki uprzejmości pana taty fryzła jestem już migiem w domu, podzielę się jedną, jedyną, błyskotliwą myślą, którą mam po owym koncercie. Fetysz spożywanie cudzego potu, jakkolwiek obrzydliwe brzmi, jest sprawą dość intrygującą i ciekawą. Jednakże - na pewno nie zdecydowałbym się na lizanie potu z brzucha owego pana, co owym brzuchem, trzeba dodać, że ów brzuch był nagi, gdyż owy pan koszulę miał rozpiętą, dotykał mych spoconych pleców.
Po drugie (miała być jedna myśl), człowiek dość głupio czuję się, otoczony przez fanów zespołu, którzy śpiewają wszystkie (sic!), wszystkie zwrotki piosenki, którą owy człowiek tylko kojarzy.
Po trzecie - gibson pana wokalisty jest piękny.
Po czwarte - mam zakwasy w rękach oraz zdarty naskórek na stopach.
Po piąte - wracając jeszcze do piątku - piątek był lepszy dwa razy, bo przy waglach przynajmniej znałem część tekstów (badminton!).
Po szóste - "dygoty" wygrały mój wieczór.
Po siódme - dzięki Janowi Olczykowi zabieram się za angielski, jak na ucznia liceum ogólnokształcącego pasuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz